Jako przedszkolak nie miałem nawet najmniejszego strupa na nodze ale już pierwsze wakacje, pozostawiły blizny na kolanach. Byłem z rodzicami na spacerku i jechałem na moim pięknym rowerku. Tata upominał mnie, żebym nie skręcał ze ścieżki na trawę, bo tam jest spadek w dół i mogę stoczyć się z górki. Nie posłuchałem i jechałem po swojemu. Skręciłem i spadłem prosto w krzaczory. Z kraksy wyszedłem cało ale mocno poobijany, podrapany i pokaleczony. Ryczałem i kopałem swój rowerek, bo to on był wszystkiemu winny. Zniszczyłem go i rodzice musieli mi kupić nowy. Połamałem mu kółka, aż szprychy powypadały. I dobrze mu tak, bo to przez niego leciała mi krew z kolanka. Poskarżyłem się na rowerek mojemu koledze. Gdyby nie rowerek to nie chodziłbym do końca wakacji z fioletowymi strupami na kolanach a dziewczyny by mnie nie przezywały łamaga. Głupi rowerek.
Już nie jeżdżę na rowerku, bo jestem duży. Jechałem samochodem do domu. Włączyłem radio Planeta fm. Leciał Liroy:
Cytat.:
„Scyzoryk, tak na mnie wołają,
buraki z mego miasta, ale oni rację mają (...)
Miłość, to ciekawe jak zmienia człowieka,
to jak rwąca rzeka nieustannie drąży głazy.
Każdy na nią czeka, jak na stacji wypatruje,
skąd nadjedzie pociąg, który wszystko wyprostuje,
Jak to trudno wytłumaczyć, tak trudno jest ją zdobyć,
A tak łatwo można stracić…”
Ehh... Niektórzy mówią, że jestem przemądrzałym dupkiem. Narzeczona nazwała mnie nawet gnojkiem. Oni się nie znają. Ja tylko jestem inteligentny i przemądrzały, przez co ciągle pakuję się w kłopoty. Nie lubię, kiedy się mnie obraża i mam zwyczaj odpłacać tą samą monetą. Tam gdzie powinienem okazać pokorę, ze wszystkich sił próbuję udowodnić, że nic nie robi na mnie wrażenia, choć taka postawa też do nikąd nie prowadzi.
Nie mam zbyt wielu przyjaciół ale potrafię to doskonale uzasadnić, określając innych ludzi jako zwykłych frajerów, podczas kiedy oni uważają mnie za egoistę ferującego zbyt apodyktyczne sądy.
Mam duże powodzenie u kobiet. Kobiety mnie bardzo lubią. One za mną przepadają. Wszystkie te, które pieprzyłem, powychodziły za mąż, urodziły dzieci...
Aha, i żebym nie zapomniał, jestem naprawdę kiepski, jeżeli chodzi o sprawy miłosne. Ale to nie to co myślicie. Nie, nie, nie. Jestem sprawny seksualnie. Mam tyle seksu ile dusza zapragnie ale miłość… Miłość nadal się mi wymyka, pomimo moich niezaprzeczalnych zalet i uroku.
Co czuję? Tępy, nieustępliwy ból złamanego serca. Palące uczucie odrzucenia, odtrącenia i upokorzenia. Bo niby jak mam się czuć, kiedy moje serce wylądowało w koszu na śmieci. Pławię się w rozpaczy, tonę w niej.
Ale ja mam to wszystko gdzieś. No dobra. Tylko udaję, że mnie to nie rusza. Może kiedyś, jak byłem młody i głupi to aż tak nie ruszało, długo mnie nic nie ruszało. I nagle zaczęło mnie ruszać, w pewnym wieku, zaczęło mnie nawet interesować własne położenie... jakbym nagle uświadamiał sobie, że nie mam już ośmiu lat.
Mam wysokie wymagania. Jak każdego faceta, oczywiście interesują mnie, przede wszystkim jędrne cycki i tyłek. Tylko, że kobieta musi dawać mi tyle samo w łóżku, co poza nim. Ja potrzebuję kobiety, która potrafi skopać mi tyłek. Sprawić lanie temu małemu gnojkowi, który siedzi tam gdzieś we mnie i tylko czeka na okazję, aby się wyrwać i wrzasnąć po swojemu.
Najtrudniejszą sprawę w miłości stanowiło dla mnie zawsze rozegranie tego spokojnie. Poza tym, te wszystkie honorowe zasady są do dupy, bo i tak nikt dzisiaj nie gra czysto, prawda? To normalne w dzisiejszych czasach a ja wywodzę się z młodego pokolenia uważającego cel za świętość, coś do czego należy dążyć z pasją, pomijając takie, dobre dla mięczaków, wymysły jak prawdomówność, punktualność, subtelność czy takt. A intrygi to dla mnie kaszka z mlekiem.
Tylko… Tylko, że przez te wszystkie lata, takie postępowanie nie służyło mi zbyt dobrze, podczas przedzierania się przez pole minowe romantycznych porywów, a i teraz jest dla mnie sporym problemem. Nerwowy jestem. Kiedy widzę szansę, mam tendencję do zapominania o wszelkiej ostrożności i rzucam się do boju na oślep.
Zdobycie tej kobiety przypominało raczej partię pokera, niż wymagający ochraniaczy sport zespołowy. Tylko, że gra w pokera zawsze szła mi kiepsko. Jakiż ja bywałem dumny z siebie, jak powstrzymywałem się od nawiązania kontaktu z nią, przez kilka miesięcy a potem przychodziły gorsze dni i mówiłem sam do siebie. Kogo ty chcesz oszukać... ?
Jestem draniem. Marzę o tym, by być pantoflarzem. Już wyjaśniam. Uwielbiam siedzieć na stołku w kuchni i obierać ziemniaki. Uwielbiam być kontrolowany. Uwielbiam tłumaczyć się, dokąd idę i kiedy będę z powrotem w domu, a poza tym kocham wysłuchiwać wymówek, jeśli przypadkiem wrócę spóźniony. Po prostu lubię to zrzędzenie i te ciągłe pretensje, że coś zrobiłem nie tak.
O czym marzę? By mnie wykopała z łóżka. By zionęła ogniem odwrócona do ściany. Nie muszę się przecież z nią kochać. A niech się dąsa ile tylko chce. To i tak dla mnie bez znaczenia, że spałbym na kanapie, kiedy ona strzela focha. To nieistotne. Bo… Bo mielibyśmy przed sobą następna noc, i następną i potem jeszcze kolejną. Aż do późnej starości.
Trudno dać sobie spokój z gierkami, do których przywykłem przez te wszystkie lata, prawda? Grałem. Podniecało mnie to. I ta przesycona testosteronem potyczka na słowa. Ach…
Gra w miłość. Prezentowałem swoje listy uwierzytelniające, godnie prężyłem klatkę, nakładałem najlepszą maskę. No i co najważniejsze, tak jak uczył mnie ojciec, byłem grzeczny.
Do czasu. Bo zaraz potem, jako wytrawny gracz ryzykowałem obnażenie swoich słabości, oczywiście starannie rozważywszy przedtem, co przejdzie a co nie, przecież głupi nie jestem żeby podcinać gałąź na której siedzę. No i pogrywałem sobie ostro. Jestem w tym dobry. Tylko, że w tej grze nawet moje zdolności teatralne na nic się zdały.
Jeśli jej cynizm miał jakąś zaletę, to tylko taką, że trudno ją było oszukać. Rozkoszowała się kobiecą sztuką bycia okrutną i uwodzicielską zarazem, co zawsze mnie flustrowało i intrygowało… Wracałem do niej na kolanach z gałązką oliwną a potem znowu robiłem dokładnie to samo. Tkwiłem w tym jak w sieci. Ta pieprzona poplątana sieć kłamstw...
Zimna a tak podniecająca. Wiecie co mówią o górach lodowych? Tytanic zatonął przez to, co skrywało się pod powierzchnią. Może trzeba było ją zrozumieć i wysłuchać szeptanych cicho próśb, które nigdy nie kłamią?
To nie daje mi spokoju. Nawet w ciszy moich własnych przewin. A w tych spokojnych momentach prawdy, które zdarzają mi się teraz coraz częściej… W obliczu niezbitych dowodów swojej głupoty, zacząłem sobie uświadamiać, że nadal nie mam pojęcia gdzie jestem...
Twoje opowiadania , sa jak lustro , mysle ze wiekszosc ktora je czyta znajduje w nich siebie , swoje zachowania godne gentelmana oraz te ktorych nie przelknie nawet rynsztok , w tych tekstach Ja widze rowniez Twoja obnazona dusze ... Twoje zamiatane pod dywan leki oraz skrywane w glebi serca marzenia ,
OdpowiedzUsuńZnakomicie laczysz slowa nadajac im sens ,wciagasz i wodzisz ... jestes dobra w tym co robisz i o tym wiesz , masz talent i nie mozesz go zmarnowac ...
Pozdrawiam
Ego
Wiem, że moja koleżanka z podstawówki, taka Basia, też leki pod dywan chowała. Leki jej podawali: - Masz, jedz, popij! A ona; myk, pod dywan!
UsuńBasia teraz taka zezowata, że jak do niej mówisz, to ona prawym okiem patrzy na lewo, a lewym na prawo, a nosem patrzy na ciepie. No, dosłownie nie wiadomo, jak z nią rozmawiać!... To jeszcze nie wszystko; raz, rodzice jej okulary kupili (kupili, czy od lekarza dostali), miała nosić. Takie wiesz, na bokach zaślepione, żeby się wzrok nakierował, a ona, cholera jasna, te okulary - pod dywan! Tato szedł, nadepnął i była jego wina (i do tej pory jest), że córka zezowata.
Napisało mi się nie tak... No bo co to jest "ciepie"? Ani to nie cepie, ani to nie to drugie... Powinno było być CIEBIE.
UsuńDziękuję ale są to raczej moje, nazwijmy bardzo ogólnie, potrzeby. Tylko gniewne nastolatki, uważają, że mężczyźni powinni być doskonali a widząc, że są ludźmi ślą ich do diabła. Za to, że jesteśmy tylko ludźmi odpowiada mózg. To właśnie mózg, kruchy dom duszy, jak pięknie go nazwał William Shakespeare w Królu Janie, odpowiada za nasze zmaganie się z pokusami. Świata mózgu nie da się poznać tylko i wyłącznie po wynikach obrazowania na szpitalnej sali, więc czasami odkładam książki i zdejmuję biały kitel, który obowiązuje mnie na praktykach czy ćwiczeniach i towarzyszę ludziom w ich codziennym życiu. Czuję się wtedy jak antropoloneurolog ale przede wszystkim jak lekarz wzywany na domowe wizyty, wizyty na skraj mózgu...
OdpowiedzUsuńDroga A. Pamietasz jak nazywalem Cię łamagą.Pamietasz! To przez to ze stać Cię było na jazdę na rozwreku na dwóch kołach. Ja natomiast nadal ciagnąłem za sobą przystawki kół pomocniczych. Ty poobijana- ale szczesliwa. Ja zdrowy ale....no dobrze sama wiesz.
OdpowiedzUsuńDo teraz w Tobie jest ulotne szalenstwo.We mnie spokój. Dziwne prawa. Uwielbiam Twoje
szalenstwa. Ty...no cóż. Spokoju to ty długo nie dostąpisz.
Twoj wielbiciel z lat dziecinnych.