Wracam do bloga

obrazek joe monster

Pyłka fisie...

-->
Pomimo lat ćwiczeń w balecie, nie posiadałam predyspozycji do dyplomu, w 12 roku roku dobiłam do 172cm i tyłka Beyonce. Fizjonomia, masa i budowa ciała musi być odpowiednio wątła.

Byłam z powodu swojego wzrostu i okrągłych bioder bardzo nieszczęśliwa, dodatkowo w czasokresie największej chłonności przeżyć, okresie dojrzewania (13-18 lat) więc wariowałam... Co prawda, tyłka Beyonse szybko się pozbyłam, ale dobiłam do 176cm i marzenie o balecie umarło... Odkąd pamiętam, nigdy nie wypuszczałam z ręki ołówka, szkicowałam twarze, potem akty. Namalowałam nawet kilkadziesiąt obrazów olejnych, ale podobały się tylko ojcu, więc se oprawił w ramki i popowieszał .
Dojrzewałam jak każdy nastolatek. W totalnym KOCIOKWIKU :) czyli dziś na salsę, jutro kickboxing, pojutrze spotkanie literacko/teatralne a w niedzielę zmusiłam mamę by zawiozła mnie do Bydgoszczy, bo zawsze chciałam śpiewać i kolejnym pomysłem było nagranie własnej płyty w Radio PIK...
ehhhh, te szczeniackie szalone lata...:)

Późne powroty do domu, jak do hotelu i oczywiście dostałam od taty reprymendę: "Do swojego pokoju, książkę do ręki i uczyć się”.

Pożegnałam się z tańcem, sztalugi odstawiłam i zabrałam ostro do nauki. Nadal dużo szkicuję, czasami piszę, opowiadania, zachowuję je na dysku, gdzie oczekują na cyzelowanie.
.
Tata jest staroświecki ale z całą pewnością, jego wiele uwag przemieściło mi klocki w mózgu. Zawsze świecił przykładem ale rodzice mogą dać tylko przepis, zupę gotujemy sami. To on jest dla mnie autorytetem, zgoda. Ale ja wiedziałam i wiem też swoje. Wiem, że nigdy nie zaspokoiłaby mnie rola literackiego karła, a „na rynku” ciężko się przebić i sam talent nie wystarczy.

Nie pisuję dużych publikacji, zamroziłam swoje ambicje literackie, czasami tylko z życzliwości pisuję odwołania, petycje, podania, wnioski, prośby, apelacje czyli literacko, skupiam się raczej na moich zapędach rewolucyjnych ale i tak tata studzi moje przeróżne zapały, widząc ile mnie to czasem kosztuje, jak o coś walczę i pociesza mnie, że z wiekiem mi przejdzie a moje zacięcie i zawziętość zblakną.
.
Taniec, rysunek, pisanie czy nawet choćby fotografowanie, są jak wymagająca kochanka. Potrzebują nieustannego poświęcenia i poświęcania dużo czasu. Zalogowałam się na oph mając 18 lat, w poszukiwaniu autorytetów i wzorów. Kocham fotografię. Do dziś oglądam w oph zdjęcia, czasami komentuję a nawet oddaję się marzeniom, że to pf mogłoby być moje albo tamto pf moje. Wciąż nieustannie pstrykam fotki, jak ten zakochany w tulipanach holenderski ogrodnik, który robi swoje, nie dbając o kurs giełdowy cebulek...

Zdarzyło się, że współdziałałam filantropijnie z fundacją „Nasze dzieci”, Tadziem Detko, nauczycielem francuskiego i religii, autorem „Kompot czyli trudny powrót do życia”, Markiem Różyckim, dziennikarzem i publicystą, Agnieszką Fedorowicz synową Andrzeja, Cogito, Nowa Era, Barbarą i Waldemarem Karwat reżyserami, Odzią Moro Figurską „Szczęśliwa mama”, Nasz Bocian – Invicta, Mieszkaniec Redakcja, przy czym, największą radością jest moja, już kilkuletnia znajomość z 12 letnim już dziś, chłopcem z zespołem aspergera, największym przeżyciem było współorganizowanie teatrzyku dla dzieci w szpitalnej świetlicy z primabaleriną Ryszardem Kaliszem, w roli chłopca opychającego się lizakami, największym sukcesem, całkowita poprawa warunków socjalno/bytowych i zdrowotnych żebraka, rezydującego na Grochowie pod Uniwersamem, ale teraz już nikt by go nie poznał... a wyglądał kiedyś tak:

.
Teraz, moje życie w skrócie, to kilkugodzinna nauka, codziennie, książki telefonicznej na pamięć. Anatomia to tysiące szczegółów, gdzie po każdej zakutej setce, dochodzisz do wniosku, że nigdy się w życiu zawodowym nie przydadzą. Histologia, fizjologia, patomorfologia i najtrudniejsza do wkucia farmakologia, to bazy danych. Kiedyś jeszcze miałam nadzieję, że nauki kliniczne, choroby wewnętrzne, neurologia, chirurgia, to przedmioty do myślenia. Nic podobnego. Jestem już na V roku i wciąż mam tylko młotek i blachę. Na medycynie nikt nie wymaga rozumowania bo to jest sześć lat wpajania danych, a myśleć można dopiero po stażu i zaliczeniu LEP-u. Teraz tylko kuć, kuć i kuć.

Co kryje się w moim mózgu? Nic. Odnoszę wrażenie, że nic tam nie ma. Czasami odczuwam pustkę...! Jest wiele takich momentów ale podobno jeszcze wszystko przede mną. Przychodzi bowiem chwila, w której każdy student medycyny, bliski jest załamania czyli LEP-u. Wtedy zaczyna scalać w mózgu to, czego się dowiedział, sześć lat zakuwając. W mózgu, może nazwijmy to inaczej, w rozumie, jest ogromna wiedza i powstaje zawiązek systemu zasad. Balast nadmiaru wiadomości sam zaczyna powoli odpadać.
.
Pacjent umie. Lekarze wiedzą. Pacjent ma Google. Lekarz wiedzę.
.
Dobrym diagnostą będzie ten kto ma intuicję? Czym jest intuicja? Szybkim, nieuświadomionym myśleniem? Nie. Intuicja nie jest zgadywaniem, obstawianiem wygranej na wyścigach, czy wypełnianiem totolotka. Intuicja to nic innego, jak tylko umiejętność skorzystania z bazy danych w mózgu. Intuicja to znajomość zasad konstruowania objawów i natychmiastowego budowania obrazów tego, co być powinno, a co nie.
Lekarz, obudzony w środku nocy, potrafi nieprzytomnie ocenić sytuację, wydać poprawne zalecenia i zasnąć, zupełnie zapominając o zdarzeniu. To jest ta sześcioletnia kindersztuba medyczna, młotek i blacha. Mózg fizjologicznie przeszukuje bazę danych a kiedy znajdzie odpowiedź, powstaje zrąb, który daje odpowiedź, zrąb którego nigdy by nie stworzył, gdyby nie ogrom przekopanej wiedzy...

Medycyna wymaga wyjątkowej ścisłości oraz precyzji myślenia, a nie szukania ślicznych metafor dla symptomów śmiertelnie groźnej choroby. A ja, oddałam się jej cała. Sprecyzowałam już swoje plany, wiem co chcę robić w życiu i ile chciałabym osiągnąć. Ale ona zrobiła ze mnie bankruta. Mało mam czasu na przyjemności.
.
Za wszystko jest cena, którą się płaci...
.
Kiedy bywam zmęczona nauką, tą całą „mądrością moją”, wiedzą i brakuje mi mojej niegdysiejszej głupoty, głupot, wygłupów... wtedy otwieram moją firmę: „Psoty i fisiowanie Sp z o.o.” lub mój: „Dział rozwoju i fajnych pomysłów”, trochę popajacuję, fiknę parę koziołków i robi mi się lepiej….

http://onephoto.net/?id=588355#588355

Dorównać mężczyźnie czyli Mitologia Greków i Rzymian.

Zacznę mój dramat efektywnie. Idąc do szkoły znałam łacinę, bo Ojciec greki nauczył się jako trzynastolatek a jako siedemnastolatek do gazety pisał. W grudniu 79 r., miałam poważny wypadek i kłopoty z dopuszczeniem do matury, opuściłam 3 m-ce nauki, jednak zdałam. Na dalsze leczenie i poskładanie mnie do kupy musiałam wyjechać do Rzymu, bo w PL 12 mies. czekało się na tomografię. Tamże mój Ojciec pracował w Watykanie i miałam 3 operacje, dzięki darmowemu ubezpieczeniu. W efekcie, po 2 latach pobytu w Rzymie, trochę się pozbierałam i z opóźnieniem zdałam na studia w Wwie. Skończyłam medycynę, ale nie zrobiłam w W-wie nawet stażu, bo zaraz po studiach wyjechałam do narzeczonego.

Misiek był trzy lata młodszy i trzy razy lepszy ode mnie. Poznaliśmy się, jak najbardziej romantycznie w Collegium Anatomicum, czyli w prosektorium i oczywiście razem uczyliśmy Anatomii Porównawczej. Był nawet taki przedmiot, za naszych czasów haha! Misiek, wspominając polską medycynę, zawsze także dodaje, że zdawaliśmy razem kolosy czyli Ćwiczenia na Osobniku Żywym.

.

Koniec końców "ćwiczenia" się udały i mając 23 lata przyjęłam oświadczyny. Bez pierścionka, bo Misiek miał 20 lat i nie miał na niego pieniędzy. Dostał dyplom z wyróżnieniem, dzięki czemu wygrał stypendium do Niemiec Zach. Jednak on, mierzył wyżej. I dalej. Dlatego też, mój kochany kuzyn, korzystający już ze stypendium w USA, ściągnął mojego Miśka na Yale University i przyjął pod swój dach jak brata. Opłacało się, bo był z rodaka/Polaka dumny. Mój Misiek w Yale od razu zabłysnął i wygrał kilka dobrych grantów.

Ja dokończyłam medycynę w Warszawie, ale zaraz po, pojechałam za nim i wzięliśmy ślub. Czekały tam na mnie niezłe wrażenia. Przeżyłam przykrą katastrofę. W czasie trzęsienia ziemi akurat byliśmy w SF, zawalił się letniskowy drewniany domek i o mało nie zrobił krzywdy dzieciakom mojego kochanego kuzyna. Wtedy jego żona uciekła do Europy. Misiek szedł naukowo jak burza. Mój kuzyn natomiast, jak na ironię, posłał do diabła wszystko, co dotychczas w nauce osiągnął. Zrezygnował z naukowej kariery w USA, pogonił za swoją żoną.

.

Zostaliśmy sami. Troszkę się urządziliśmy. Mieliśmy nawet w CT mały domek. Nie mieliśmy natomiast czasu. Dlatego, to Rodzice i Teściowie bywali u nas na każde Święta. Ponad 10 lat mieszkaliśmy w Connecticut. Pracowaliśmy cały czas na Yale University. Trochę mieliśmy rotacji klinicznych w Harvard Medical School, w Massachusetts. Czasem słyszeliśmy za plecami "jebane polaczki". Przeszliśmy przez wszystkie stopnie kariery medycznej: od research post-doc, poprzez intern, resident, clinical post-doctoral fellow, associate professor (junior faculty).

W pewnym momencie poddaliśmy się. Gdy sukces, poza wewnętrzną satysfakcją, nie daje żadnej nagrody, najłatwiej się załamać…

.

Zmęczeni systemem a raczej małymi pensjami akademickimi, zdeptaliśmy słynny polski honor, zeszmaciliśmy dumę, wymieszaliśmy z gównem słowiańskie ambicje, które przywieźliśmy tu ze sobą kiedyś, jeszcze jako, bardzo młodzi ludzie. Odeszliśmy wreszcie do praktyki prywatnej. Dostaliśmy w końcu to, co śniło nam się po nocach, dużą kasę, ogromne luksusy i jeszcze większy dom. Niestety pusty. Ja swoją kotkę nazywam moją kochaną córeczką a Misiek do swojego czerwonego mercedesa zwraca się, mój ty doskonały synalku. Oczywiście to tylko głupie żarty, na jakie nas jeszcze stać. Gdy płaczę, maluję akwarele. Gdy nie śpię, pisuję wiersze. Gdy umieram z tęsknoty, czytam książki mojego ojca. We śnie, jak boginika, pochylam się nad swoim dzieckiem, jak Tetyda nad Achillesem i mówię „Teknon, ti klajejs?” (tłum z gr. dziecko, czemu płaczesz?)

Od kilku lat mamy dochodową własną klinikę, zatrudniamy kilkadziesiąt osób, czyli prowadzimy własny business. To komfort, bo w końcu mamy czas. Wielkim przełomem dla nas była, też totalna zmiana klimatu. Connecticut leży na płn-wsch Wybrzeżu, ma góry, morze i pogodę z lekka polsko-angielską (jak sama nazwa regionu New England).

.

My zamarzyliśmy żyć na południu i odrzuciło nas, aż nad Zatokę Mexykańską, w zach-śrdk. Louisianie, niedaleko granicy z Texasem. Trzymaliśmy mocno kciuki, za naszą starszą koleżankę z Poznania, która wcześniej, w Finlandii przyszyła drwalowi rękę a teraz przyjechała do USA, by w Cleveland, jako pierwsza na świecie, podjąć się przeszczepu twarzy (80%) i odniosła sukces. Acha, jeszcze wspomnę o moim starszym bracie, który też poświęcił się nauce. Jest biologiem, ma 2 synów, mieszka od 20 lat w Philadelphii, Pennsylvania.

.

Ambicja. Z chwilą, kiedy wpuściłam tę dziwkę za próg, zastąpiła moją osobowość. Ukradła mi gromadkę moich dzieci, których zawsze pragnęłam, zniszczyła dużą rodzinę, której nigdy nie miałam i której nie mogłam się doczekać. Ta, której powinnam najbardziej ufać, okradła mnie z mego życia. A ja tej dziwce, na to pozwoliłam. Nazwijcie to ślepym zaufaniem. Nazwijcie to tchórzostwem. Nazwijcie to biernym współudziałem. Ja również ponoszę winę i potworność tego faktu koszmarnie mnie przytłacza.

Brakuje podniet... wszystko chuj...

Ludzie! Ludzie! Ludzie! pan doktor dr Kuba Sienkiewicz jest jezzy!!!! Miałam to szczęście być kiedyś na wykładzie u Prof. dr hab. Andrzej Friedmana i pozwolił się naszej grupie poprzyglądać... no i trafiłam na dyżur doktora dr Kuby Sienkiewicza... byłam cały dyżur na pododdziale udarowym właśnie z Kubą...:) miałam chęć zaśpiewać mu "Co ty robisz tu?" :) ale pan doktor dr Kuba... niewzruszony jak kamień ... był w pracy...:((((( Wzbudził mój podziw, właśnie mistrzowską umiejętnością trzymania "fasonu". Dzięki niemu zrozumiałam, jakie z nas są gówniarze i żółtodzioby, bo moja koleżanka, wybuchnęła śmiechem, kiedy Kuba robiąc obchód, zapytał pacjentkę o wypróżnienia a on nawet nie zareagował... Ehhh, nie wiem jak on to robi, naprawdę nie wiem, bo nie jest mu łatwo, ponieważ pacjenci go rozpoznają i często proszą "Panie doktorze niech pan zaśpiewa...!"

Kiedy jesteśmy młodzi.

tu bedzie opowiadanie :)

Mój dział rozwoju i fajnych pomysłów

Obsługa prawna fajnych pomysłów i kalendarz mojego harmonogramu zajęć i spotkań znajduje się w

Kancelarii Radcy Prawnego

Trzeba mieć fantazję dziadku

Specjaliści od nauk społecznych, psycholodzy, fizjolodzy i życie dowodzą, że związek matki z dzieckiem jest bez porównania silniejszy, niż ojca. Sprawa jasna, bo ciąża, poród, karmienie. Tyle się na tę więź składa. Co innego ojciec. Czasami odchodzi zanim dziecko zdoła go rozpoznać…

„Ot, ta męska natura!”.

Ja chociaż próbuje być dobrym dziadkiem. Za późno? Ojcostwo spieprzyłem. Były chwile, w których myślałem: „Nie wierzę, że to moja praca, za dobrze się bawię”. Lubicie fizykę? Mechanikę? A może technikę uzbrojenia? Albo mechanikę uderzenia i wytrzymałość materiałów, to jest dopiero czad! Bo my czuliśmy się, z kolegami, jak ferajna dzieciaków, która urządziła sobie imprezkę, w domku na drzewie. Oczywiście były też, przewody doktorskie i habilitacje, ale nas to aż tak nie kręciło, te nasze tytuły naukowe, najważniejsze były te długie, podniecające noce, spędzone w laboratoriach.

Myślałem, że dobrze robię. Żyłem zawsze w zgodzie z rotą ślubowania doktora:

„Nie dla pospolitej korzyści ani próżnej chwały”.

Nie czerpałem korzyści ze swojego stanowiska. Tylko jeden raz, kupiłem deski, od ojca mojego studenta, ale zapłaciłem. Ciężkie czasy były, komuna. Pensję miałem marną, ale kiedy zaczęli mi płacić za moje patenty, wybudowałem dom, kupiłem mieszkanie córce.

Czasami próbowałem być też ojcem, ale gdybyście zapytali mojej żony, to szło mi beznadziejnie, bo popełniałem same błędy i to wszystko moja wina. Co? To, że córka zaszła w ciążę, na drugim roku studiów. To, że ze swoim wykładowcą i nawet to, że on, ojciec jej dziecka, z nią się nie ożenił, bo miał już swoją rodzinę, to też moja wina. I gdyby nie fakt, że ten mężczyzna potem, „załatwił” mojej córce pracę nauczycielki języka polskiego, w elitarnym liceum ogólnokształcącym, to byłaby na bezrobotnym i to też, byłaby moja wina. Podobno za dużo jest humanistów na rynku pracy, ale dzięki Bogu, to już nie moja wina, bo ja skończyłem Politechnikę.

Próbowałem być ojcem. Jak to śmiesznie brzmi, prawda?

Próby i błędy, to metoda prób i błędów. Myliłem się, myślałem, że moja praca naukowa jest ważniejsza od rodziny. Czyż to nie pokonani przez Filipa Grecy, napisali na pomniku przegranej bitwy pod Cheroneą: "Tylko bogowie się nie mylą"?

Żona nazywa mnie tchórzem, który nawet nie potrafi się przyznać do tego, że jej i własnemu dziecku spieprzył życie, bo interesowały mnie tylko moje wynalazki. No i dobrze, jestem tchórzem, bo już zwykłe przyznanie się do błędu, wymaga pewnej odwagi, a nawet elastyczności umysłu i pewności, że nie zmniejszy to naszej wartości. Nie ma zbyt wielu ludzi, o takich cechach, a mężczyzn to chyba w ogóle.

Moja żona uważa, że nasz wnuk, to już prawdziwa klęska i to też moja wina, bo z czystego obowiązku, to ja powinienem zastępować mu ojca.

Córka i wnuk to moja klęska? Nigdy się nie przyznałem, to nie poniosłem klęski. Nawet Napoleon powtarzał, że klęską, jest dopiero przyznanie się do klęski i przez trzy ostatnie lata swej niezwykłej kariery, odrzucał jedną po drugiej z możliwości, jakie przed nim leżały, by skończyć nieco chwalebniej, niż jako hodowca kur. Nie wiem , czy to ja sam, czy moja praca naukowa wywiodła mnie na manowce.

Na manowce, czyli tyle i tylko tyle, że nigdy nie było mnie w domu. Moja żona mówi, że nigdy nie było mnie w domu, kiedy byłem potrzebny a ona to przynajmniej ma dobre serce, bo dwa miesiące temu, przyjęła wnuka pod nasz dach. Córka wykopała go za drzwi, bo w czasie imprezy, wnuk wyrzucił z balkonu, z piątego piętra, jej dwa koty.

Ale ja wczoraj zapłaciłem, za niego czterysta złotych, za taksówkę, bo kierowca zapytał, czy zapłacę, czy ma go zawieźć na Policję. Ale pieniądze, to już nie jest moje dobre serce. Pieniądze zarobione uczciwie, bo ja nigdy nawet żony nie oszukałem. No, może tylko okłamywałem ją, że wodę do picia przynoszę ze studni oligoceńskiej, a kiedy jej nie było, nalewałem do baniaków z naszego kranu. Chyba musiałbym być idiotą, żeby jej nieść wodę na kawę, pięć kilometrów, podczas gdy, za własne ujęcie wody, pompę, filtry, zapłaciłem majątek.

Moja żona zawsze dużo mówi, ale tylko mówi, ostatnio jakby mniej. Po wylewie krwi do mózgu, mam małe kłopoty z mową i przestałem się, w ogóle do niej odzywać. Przynajmniej jest trochę ciszy na czytanie książek. Próbowała nawet sprowadzać do domu logopedę, ale nie reagowałem. Tak mi dobrze, w ciszy, a że ona cierpi, bo nie ma się z kim kłócić, to już nie mój problem. Wypadkowi uległem na wojskowym poligonie doświadczalnym, w czasie zderzenia dwóch wojskowych gazików. Czasami jeździłem na techniczną konsultację. Nie wiem jak mogło dojść do tego zderzenia i jak na wielkim polu te dwa samochody mogły się zderzyć, ale podobno w wojsku dużo piją, ze stresu.

Już mam spokój, emeryturę, żona gada już tylko czasami pod nosem: „A nie mówiłam!?”. Mówiła. Mówiła, żebym po wypadku, poleżał w szpitalu, zrobił badania, a ja nie chciałem. Po kilku miesiącach dostałem wylewu. Ona mówi, że dlatego, że jej nie posłuchałem, ale diabli wiedzą, czy gdybym zrobił te badania, też wylewu by nie było.

Kiedyś zobaczyłem w TV reklamę. Dostałem gęsiej skórki... Czułem, jakbym widział mojego wnuka. Przecież słyszę, co gadają mi za plecami, że ten łobuz, mój wnuk, to profesorem, jak dziadek, to już nigdy nie będzie.

Może nigdy nie miałem fantazji, może spieprzyłem im życie ale zostawię mojej rodzinie pieniądze. Jeszcze im źle? Nawet po mojej śmierci, będą brali kasę, za moje wynalazki. I to nie są małe pieniądze, bo takie, że im wszystkim, na dobre życie i na zabawę wystarczy... Czasami to nawet się do siebie uśmiecham i zastanawiam nad tym, jak wielkiej fantazji, użyje mój wnuk, pozbywając się mojego domu. Mieszkam w pięknym miejscu, tylko pozazdrościć, peryferie wielkiego miasta i ten las... Co zrobi mój wnuk? Puści z dymem...? Przegra w karty czy raczej sprzeda i wyda wszystko potem na dziwki?

Etykiety

Jestem Pylek, miło mi gościć w moim miejscu w necie.

Pokazuję tu drobną próbkę swojej twórczości artystycznej, płótna, rysunki,

próby wokalne oraz mojej nieartystycznej twórczości, czyli zdjęcia...

Ponieważ wypada się przedstawić, napisałam również o sobie,

posługując się skrawkami swojego życia, w charakterze materii twórczej.

Serdecznie zapraszam też, do czytania moich opowiadań, które będę tu publikowała,

bo w gruncie rzeczy, to będę tutaj pisała właśnie.

Byłabym wdzięczna, za nie doszukiwanie się, w ich treści, mojego osobistego piętna, bo go tam nie ma.

Ja tylko w rękach trzymam lustro i zmuszam ludzi, by na siebie spojrzeli.

Czy jest lepszy sposób, by wyrazić szacunek dla człowieka?

Kto poczuje feministyczny posmak, myli się. Dlaczego? Bo nie oceniam swoich bohaterów.

Nie ma żadnego moralizowania, żadnych recept. Jest tylko chłodna, bezlitosna relacja o życiu,

która w finale nasiąka ironią, rozpaczą, desperacją a nawet dramatem.

Gdy temat „człowiek” się wyczerpie i zabraknie mi pomysłów,

to zapewne zamilknę grzecznie i nadejdzie koniec mojego blogowego bajania

i obym w porę umiała dostrzec ten moment, by nie zanudzać siebie ani innych.

o pylku

Moje zdjęcie
Moje dotychczasowe życiowe osiągnięcia to Dyplom Zawodowego Tancerza ZASP, International Baccalaureate Diploma, Stypendium Newcastle Project, Medycyna i już po stażu ale jeszcze w poszukiwaniu rezydentury.

Kliknij w co chcesz :)

Kliknij w co chcesz :)
Kiedyś lubiłam prowokować ale już dorosłam...
© copyright Agatha Anderson Prawa autorskie zastrzeżone. Kopiowanie bądź wykorzystywanie treści bloga bez zgody autorki jest zabronione.