Wstyd mi dawać tak publicznie upust własnej pysze, ale czuję się artystką a przynajmniej za taką się uważam, chociaż to nieskromne, wiem. Dlatego niezorientowanym w temacie, wydaję się śmieszna i niezrównoważona.
Jeśli ktokolwiek mi zwrócił uwagę, że narysowana, moja mama nie może być dwa razy wyższa od taty, spierałam się, że właśnie tak musi być, bo to moja mama rządzi w domu. Właściwie to ojciec podejmuje ostateczne decyzje a mama tylko myśli, że rządzi ale jak widać, już jako dziecko walczyłam "szkicem" o pozycję kobiety :)
Moja pierwsza seria szkiców ołówkiem, modelowanych już światłocieniem, tej samej twarzy (skupionej, uśmiechniętej, skrzywionej, zadumanej etc), Cezarego Pazury, powstała w maju 1998 roku, miałam 11 lat. Byłam "dopiero co" po I komunii w grupie tzw zrzutków, czyli dzieci, które z różnych powodów (najczęściej wyjazdów), nie chodziły na religię i nie przyjęły jeszcze tego sakramentu.
W celu uzupełnienia braków w kościele przy pl. Szembeka, odbywały się spotkania rodziców i dzieci z księdzem, który stojąc na ołtarzu, mówił do naszej gromadki ale zawsze rezygnował w połowie drogi i wysyłał nas wcześniej do domu, mówiąc "Idźcie z Bogiem" i Pan Czarek też. Tata naszej koleżanki, Nastki, aktor, odwalał takie miny, że ksiądz dobrze wiedział, że i tak nikt go nie słucha. Nastka jest, o ile dobrze pamiętam, dwa lata młodsza ode mnie, a obecna dupa Pana Czarka, jest rok młodsza ode mnie, ja to już mam dwadzieścia jeden na karku, normalnie stara już jestem...
Moja ostatnia seria szkiców należy do pana Ziobro. Od dłuższego czasu pracuję nad serią szkiców pana Davida Craiga w odsłonie pokerowego wyrazu twarzy, zimnych oczu i drwiąco/ironicznego spojrzenia. To dosyć wysoki stopień trudności i jeszcze nie skończyłam.
W dzieciństwie całe swoje zamiłowanie do sztuki, wyrażałam jedynie w rysowaniu i balecie. Kiedy mama miała mnie dosyć, bo byłam straszną gadułą i kazała mi się czymś zająć, by być wreszcie cicho, brałam kredki albo ćwiczyłam przed lustrem na drążku. Wykonywałam polecenie. Do czasu. Bo jak już stałam się dorosła, no dajmy na to miałam te trzynaście czy tam czternaście lat i uznałam, że mogę już, z racji wieku, robić co chcę, zbuntowałam się i zaczęłam robić dokładnie to, co chcę.
Balet a potem salsa i zabawa w kickboxing to idiotyczne, prawda? Ale to było jak łączenie szeregowe.
Kiedy wyładowałam nadmiar artystycznej energii ruchowej, szkicowałam, zaczęłam malować na płótnach, bo to rysunek i malarstwo są najmocniejszymi barwami mojego artyzmu.
Tych barw jest więcej i nie wszystkie jeszcze poznałam. Przede wszystkim, nie wrastam korzeniami w jedno miejsce, w jedną arenę.
I to są, a raczej były moje zajęcia artystyczne główne. Tylko proszę bez oskarżeń o schizofrenię czy jakie szaleństwo, z psychiatrii też nikt mnie nie zagnie, więc nie dam się tak łatwo podejść. Wszystkie moje liczne zajęcia koegzystowały pokojowo, harmonijnie, bez nasilonych objawów rozszczepiennych.
Na pewno zostało jeszcze parę pomniejszych drobiazgów, jak tworzenie wierszówek i fraszek, jak nagrania prób mojego wokalu, wielbicielka kina, muzyki a nawet hazardu, zagorzały acz beznadziejny kierowca a nawet zapalona fotografka... Ale te proponuję pominąć, jako mało znaczące...:)
Moje dotychczasowe życiowe osiągnięcia to Dyplom Zawodowego Tancerza ZASP, International Baccalaureate Diploma, Stypendium Newcastle Project, Medycyna i już po stażu ale jeszcze w poszukiwaniu rezydentury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz