Wstyd mi dawać tak publicznie upust własnej pysze, ale czuję się artystką a przynajmniej za taką się uważam, chociaż to nieskromne, wiem. Dlatego niezorientowanym w temacie, wydaję się śmieszna i niezrównoważona.
Jeśli ktokolwiek mi zwrócił uwagę, że narysowana, moja mama nie może być dwa razy wyższa od taty, spierałam się, że właśnie tak musi być, bo to moja mama rządzi w domu. Właściwie to ojciec podejmuje ostateczne decyzje a mama tylko myśli, że rządzi ale jak widać, już jako dziecko walczyłam "szkicem" o pozycję kobiety :)
Moja pierwsza seria szkiców ołówkiem, modelowanych już światłocieniem, tej samej twarzy (skupionej, uśmiechniętej, skrzywionej, zadumanej etc), Cezarego Pazury, powstała w maju 1998 roku, miałam 11 lat. Byłam "dopiero co" po I komunii w grupie tzw zrzutków, czyli dzieci, które z różnych powodów (najczęściej wyjazdów), nie chodziły na religię i nie przyjęły jeszcze tego sakramentu.
W celu uzupełnienia braków w kościele przy pl. Szembeka, odbywały się spotkania rodziców i dzieci z księdzem, który stojąc na ołtarzu, mówił do naszej gromadki ale zawsze rezygnował w połowie drogi i wysyłał nas wcześniej do domu, mówiąc "Idźcie z Bogiem" i Pan Czarek też. Tata naszej koleżanki, Nastki, aktor, odwalał takie miny, że ksiądz dobrze wiedział, że i tak nikt go nie słucha. Nastka jest, o ile dobrze pamiętam, dwa lata młodsza ode mnie, a obecna dupa Pana Czarka, jest rok młodsza ode mnie, ja to już mam dwadzieścia jeden na karku, normalnie stara już jestem...
Moja ostatnia seria szkiców należy do pana Ziobro. Od dłuższego czasu pracuję nad serią szkiców pana Davida Craiga w odsłonie pokerowego wyrazu twarzy, zimnych oczu i drwiąco/ironicznego spojrzenia. To dosyć wysoki stopień trudności i jeszcze nie skończyłam.
W dzieciństwie całe swoje zamiłowanie do sztuki, wyrażałam jedynie w rysowaniu i balecie. Kiedy mama miała mnie dosyć, bo byłam straszną gadułą i kazała mi się czymś zająć, by być wreszcie cicho, brałam kredki albo ćwiczyłam przed lustrem na drążku. Wykonywałam polecenie. Do czasu. Bo jak już stałam się dorosła, no dajmy na to miałam te trzynaście czy tam czternaście lat i uznałam, że mogę już, z racji wieku, robić co chcę, zbuntowałam się i zaczęłam robić dokładnie to, co chcę.
Balet a potem salsa i zabawa w kickboxing to idiotyczne, prawda? Ale to było jak łączenie szeregowe.
Kiedy wyładowałam nadmiar artystycznej energii ruchowej, szkicowałam, zaczęłam malować na płótnach, bo to rysunek i malarstwo są najmocniejszymi barwami mojego artyzmu.
Tych barw jest więcej i nie wszystkie jeszcze poznałam. Przede wszystkim, nie wrastam korzeniami w jedno miejsce, w jedną arenę.
I to są, a raczej były moje zajęcia artystyczne główne. Tylko proszę bez oskarżeń o schizofrenię czy jakie szaleństwo, z psychiatrii też nikt mnie nie zagnie, więc nie dam się tak łatwo podejść. Wszystkie moje liczne zajęcia koegzystowały pokojowo, harmonijnie, bez nasilonych objawów rozszczepiennych.
Na pewno zostało jeszcze parę pomniejszych drobiazgów, jak tworzenie wierszówek i fraszek, jak nagrania prób mojego wokalu, wielbicielka kina, muzyki a nawet hazardu, zagorzały acz beznadziejny kierowca a nawet zapalona fotografka... Ale te proponuję pominąć, jako mało znaczące...:)
Pobożne życzenia, chociaż chodziło mi po głowie wystawienie moich szkiców a szczególnie męskich aktów, z których jestem prawie dumna. Miałam już plan ale warunki promocji, polegające na wywlekaniu moich osobistych spraw, jak dla mnie, nie były do przyjęcia. Moje rysunki mają wystarczająco dużo do pokazania a nawet do powiedzenia i nie potrzeba im przyprawy i to one same mają sobie poradzić i zwabić widzów a nie moje CV.
Wiek, płeć, wykształcenie, zawód, amatorka czy profesjonalistka i jaka była inspiracja, czyli gdzież to autorka widziała tylu gołych facetów, bo z wyobraźni to raczej się szkicować tak nie da, prawda?
Absolutnie nie zgadzam się z tym, że malarstwo czy tam rysunek jest taką dziedziną, którą należy zachwycać się dopiero po zapoznaniu się z technikami, biografiami i że w sumie o kant dupy potłuc takie utrwalanie chwili, jeśli nie pozna się życiorysu malarza...
.
Nie jestem pewna czy Bruegel malując na przykład "Rzeź niewiniątek" myślał o tym, że bez poznania jego biografii nikt tego nie odbierze tak, jak on chciał, żeby to zostało pokazane i jeszcze będzie miał czelność oceniać ten fragment jego twórczości. A przy "Szalonej Małgorzacie" musi wiedzieć, że jest to kontynuacja Boscha, bo jeśli nie, to obraz okaże się ubogim tylko mazaniem...
Rysując, chodzi mi o utrwalenie chwili gestu... i można taką chwilę podziwiać bez "zaplecza", bo po to została stworzona...
Po co to komu? Po co to całe zaplecze? Żeby znaleźć haczyk który łykną odbiorcy.
Tramwajarka wygrała konkurs chopinowski. Mieszkaniec noclegowni dostał nagrodę Word Press Photo. Halina ze spożywczego usmażyła jajka, zdobywając tytuł kucharki roku. Hydraulik najlepiej zaśpiewał, pokonując absolwentów najlepszych szkół muzycznych. Trzeba znaleźć wynaturzenie, to ludzie to kupią, tak?
Wiśniewski, magister fizyki, magister ekonomii, doktor informatyki, doktor habilitowany chemii pisze i z powodzeniem sprzedaje kolejne harlekiny. Laureat pierwszej nagrody Word Press Photo i korespondent wojenny, dywaguje z amerykanami o tarczy antyrakietowej, bo jest teraz akurat ministrem spraw zagranicznych pięknego kraju nad Wisłą. Psychiatra zna się na wariatach, dlatego jako minister obrony będzie przyjmował do zawodowego wojska każdego głupiego, najwyżej da się im ślepe naboje i taniej nas to wojsko kosztować będzie, nasi dziadowie machali szabelkami i dobrze było. O to chodzi?
Pylek młoda studentka medycyny naszkicowała dużo gołych chłopów, czyżby Kasa Chorych fundusze przeznaczone na pidżamy dla pacjentów wydała na opłacenie rachunków na ogrzewanie szpitali, stawiając na opcję „chorzy nadzy ogrzewani” a nie „chorzy ubrani ale wyziębiani”. Tak, to o to chodzi.
Zaraz, zaraz ale w szpitalu nie ma takich fajnych męskich tyłeczków. Pani Pylek jeszcze taka młoda, gdzież ona mogła widzieć, aż tyle ładnych nagich męskich ciał.
Jak to gdzie? U mojego dużo starszego brata, który mieszkał za ścianą.Wkradłam się po ptasie mleczko, bo swoje już zżarłam, brata nie było więc myszkowałam po jego pokoju cały wieczór. Za łóżkiem znalazłam takie gazety, a w tych gazetach, ojej, co było... No myślałam, że Świerszyki są dla dzieci! Oglądałam... Faceci w takich pisemkach mają nieziemskie miny, że o tyłkach nie wspomnę...
I Pani Pylek twierdzi, że szkicując męskie akty nie widziała żywego gołego chłopa?
Widziałam, widziałam i nawet im fotki cykałam. Przyznaję się. No bo Pylek obowiązkowo dwa tygodnie w roku spędzała na sportowo. Tata mi kazał.
Kiedy w domu nie ma dzieci to rodzice są niegrzeczni, jak to śpiewa Kazik Staszewski ale co tam u dzieci na wakacjach? Wydaje mi się, iż te najmłodsze już dzieci, na koloniach, znają różnice cen alkoholu i potrafią zaobserwować, że nazajutrz, po każdej wycieczce do Czech, jest dzień wolny od zajęć, bo wychowawcy zazwyczaj leczą kaca.
Taka będzie Rzeczypospolita jak jej młodzieży chowanie. Ale wakacje są więc ile można trzymać fason. W końcu trenerzy to też ludzie a wódka dla ludzi jest. To tak rodzicom ku uwadze, którzy myślą, że wychowawcy wakacyjni święci są.
Rano wyjazd do domu ale przed wyjazdem jeszcze tylko opieprz od kierownika obozu młodzieżowego sportowego, mniej więcej tymi słowami.
Uczestnikom nie wolno w nocy opuszczać budynku! A kadra powinna dawać dobry przykład! Wy jesteście trenerami wychowawcami? Wy się na AWF nazywacie profesorami? W grupie na plaży było kilkunastu nieletnich a Wy zamiast dać dobry przykład, to się z nimi napiliście a potem bez gaci kąpaliście! Co Wy jakaś banda gejów jesteście? Oni powiedzą teraz w domu, że to był obóz gej geiko a nie gen geiko. I dziewczynki się przyglądały! Wstyd! To jest obóz dla młodzieży i dorosłych ale na równych prawach, nawet dorosłych obowiązują zasady, szczególnie w zieloną noc. Zabiorą mi uprawnienia obozów prowadzenia przez Was.
Dlaczego ja nie poszedłem z młodzieżą wieczorem pić na plażę? - zapytał Sensei.
I w tym momencie ja Pylek ugryzłam się w język, co by nie krzyknąć.
Panie Sensei, co Pan chrzanisz? Jak to dlaczego Pan nie poszedłeś wczoraj na plażę? Z Panem na każdy obóz jeździ żona i dwoje dzieci, no nie? Przecież jakby Pana stara nakryła, że Pan się nawaliłeś i biegasz nago po plaży, to ciche dni trwałyby do następnego sezonu, prawda? Powiedz Pan w końcu prawdę, że sam byś się wczoraj napił i powydurniał, ale nie mogłeś boś żeś miał starą na karku. Przyznaj się, że sam też miałeś chęć, bo każdy lubi czasem niegrzecznym być i Pan też, skończ ten wykład bo mi się nie chce już tutaj siedzieć.
Ale on tego nie powiedział i jeszcze długo chrzanił o moralności. Nie wiem po co, bo moja koleżanka jeździła z kadrą do Ośrodka Sportowego do Spały i nigdy nie było problemu, żeby w nocy wyjść z pokoju i wrócić z dyskoteki rano a o moralności i zasadach tam też nikt nie słyszał.
Pod koniec moralnego wykładu już go nie słuchałam, bo jedna myśl radosna mi zaprzątała głowę, a mianowicie, że udało mi się zrobić też zdjęcie, uczestnikowi naszego obozu, nauczycielowi geografii, nota bene jednego z najlepszych liceów warszawskich, mieszczącym się w śródmieściu a od września będzie tam chodziła moja koleżanka. Ciemno było ale na moich zdjęciach widać wystarczająco dużo, aby go poprosić o szóstkę dla wspomnianej koleżanki...
Ja Pylek, nie piłam na plaży, bo bez lodu mi drinki nie wchodzą, ale zielona noc na obozie sportowym, zaowocowała ciekawymi zdjęciami a potem szkicami męskich aktów.
Rodzicom ku uwadze:
Nie zapomnijcie wezwać Policji, przed wyjazdem swoich dzieci na obóz sportowy, niech sprawdzą luzy w kierownicy i kierowcę czy nie pił, a jak już dzieciaki będę na miejscu, możecie przynajmniej spokojnie spać... Czy oby na pewno...?
Kiedyś tam, wczesnym rankiem, kiedy szykowałam się do szkoły, w sąsiednim pokoju, rozdzwonił się telefon mojego starszego brata. On niestety znajdował się w wannie. Kiedy minęło kilka minut a telefon nie przestawał dzwonić, brat krzyknął z łazienki i poprosił mnie o odebranie jego komórki i poinformowanie osoby, która wydzwania do niego non stop, że on skontaktuje się za kilka minut. Odebrałam telefon i okazało się, że to jego najlepszy kumpel, który bez żadnego wstępu powiedział mi tak, drżącym głosem:
"Idź szybko pod drzwi łazienki i powiedz mu, że jakby moja Anka do niego zadzwoniła to ma jej powiedzieć, że całą noc byłem u Was, piłem i zasnąłem". Wtedy postanowiłam zrobić coś dobrego dla ludzkości i przez kilka lat pracowałam nad moim projektem literackim, w pocie czoła, zbierając materiały. Chciałam przygotować około tysiąca inteligentnych odpowiedzi na pytanie, jakie zadaje każda kobieta, kiedy mężczyzna wraca do domu późno, później i jeszcze później i najpóźniej czyli nad ranem... Oczywiście chodzi o taką odpowiedź aby skutecznie wykluczyła kolejne kobiece pytania, no bo nikt nie lubi przecież słuchać burczenia baby, kiedy głowa boli, kac się zbliża i spać się chce...
Gdzie byłeś? Oto jest pytanie, tylko jak odpowiedzieć na nie?
Miałam już przygotowane prawie tysiąc wiarygodnych odpowiedzi i liczyłam, że jak tylko wydam swój bestseller, książki znikną z księgarni jak ciepłe bułeczki, a moja kariera literacka się rozwinie.
Niestety poniosłam klęskę, bo pewnego dnia Józek O. zniszczył moją karierę w ciągu jednej sekundy.
Wygłosił w telewizji zdanie, które po prostu wymiatało wszystkie inne, wiarygodne odpowiedzi.Józek O. powiedział: "Kurwa, nie pamiętam”. Więc teraz, moich tysiąc inteligentnych odpowiedzi, można o kant dupy potłuc. Oleksy po prostu wygryzł mój pomysł z rynku. Jego odpowiedź wymiata wszystkie moje.
Chociaż mogłoby się tak wydawać, pisanie nie jest moją szczególną pasją.
W podstawówce pisałam ze złości, rymowanki na nauczycieli, potem był epizod w Cogito.
Przez wiele lat pisałam tylko tyle, ile musiałam, czyli bardzo mało, dopiero w liceum, zaczęłam pisać trochę więcej, a to dlatego, że do pisania trzeba dorosnąć. Ciągle uważam, że mówienie jest o wiele ciekawsze, lepsze i wyższe, ale powoli zaczynam doceniać także pisanie...
Moje pisanie cyzelowali Agnieszka Fedorowicz, kiedyś Cogito, dziś Nowa Era i M.R. dziennikarz i publicysta (pozdrawiam Marku, co wykrakałeś mi pisanie :)), którym serdecznie dziękuję za ich uwagi, szczególnie te złośliwe bo były cenne.
Spędziłam młodość wśród książek i były to lektury tak różnorodne, że nie sposób ich upchnąć razem do jednej szufladki czy zdecydowanie wskazać palcem: to Pylek lubiła czytać.
Co prawda, z biegiem czasu, beletrystyka schodziła na dalszy plan. Teraz czytam bardzo dużo literatury faktu, biografii, książek natury naukowej.
.
W czasach szczenięcych naczytałam się książek przygodowych a potem stwierdziłam, że ja już nie chcę słyszeć o cudzych przygodach, chcę przeżywać własne! Ganiałam więc we wszystkie możliwe strony by nachapać się życia. A kiedy już porwał mnie prąd, przekonałam się, że niesie ze sobą sporo śmiecia. Czasem mam wrażenie, że moją autobiografią obdzieliłoby się kilka co spokojniejszych osób. Ale dopiero te doświadczenia zaowocowały szczerym, autentycznym pisarskim natchnieniem.
Zdradliwa vena, raz jest a raz jej nie ma.
Mam nadzieję, iż mój styl pisania, nie jest za bardzo męczący. Jak mogę umniejszam ale całkiem nie umniejszę.
W moim pisaniu nie ma i nigdy nie będzie fikcji literackiej.
Wszystkie opowiadania, wywiady, dialogi są mojego autorstwa i oparte na faktach.
Spotykałam się z oskarżeniami o plagiat, bo ktoś wcześniej czytał już gdzieś o tym, że żona, po dłuższej nieobecności w domu, znalazła w koszu na śmieci, zużyte prezerwatywy. Podejrzewam, iż takich znalezionych na dywanie czy w koszu prezerwatyw było tysiące, bo w celu ukrycia zdrady, wrzucone do sedesu zawsze wypłyną na wierzch. No i w końcu nie wiadomo, który z autorów, od którego, tę zużytą prezerwatywę zerżnął żywcem, a kto był tym pierwszym, który jej użył, jako literackiego rekwizytu.
.
Myślę, iż nie ma to znaczenia, czy to są plagiaty rekwizytów, bajki czy dokładnie opisane zaistniałe sytuacje. Co drugi czytelnik, sięgający po moje czy inne, podobne opowiadanie, myśli sobie, ja też mógłbym coś takiego napisać, co oznacza, że w miejsce gdzie występuje imię bohatera, możemy wstawić każde inne, a i tak wszystko to będzie prawdą.
Będzie prawdą, bo wszyscy jesteśmy tylko słabymi ludźmi, którzy ulegają pokusom. Ludzi mocnych nie ma, są tylko słabe pokusy.
Więc chyba przeczytać nie zaszkodzi nikomu, a to co przytrafiło się moim bohaterom, lub zupełnie coś innego, przydarzyć się każdemu z nas może. Lepiej więc być na to przygotowanym.
Można sobie drwić z takich historii, co oczywiście jest kompletną bzdurą, gdyż tu nie o ośmieszanie słabości człowieka chodzi, nie o prawdę czy fałsz, nawet nie o udowadnianie wad ludzkich, tylko o hormony i emocje.
I takie należy wyciągnąć wnioski w z moich opowiadań: "Nie daj się ponieść hormonom i emocjom". Ale czy owe wnioski mają jakiś sens? Czy moje opowiadania mają jakiś cel? Tak. Opowiadania te mają być krótką życiową lekcją lub jak kto woli, przestrogą dla innych cwaniaków tudzież naiwniaków.
Opisywane przeze mnie historie, są w 99% procentach prawdziwe, ja tylko, żeby nie były nudne, oprawiam je w erotyczne rekwizyty, troszkę podmalowuję dla kamuflażu i podaję z fantazją. Spotykałam się już z tego powodu, ze świętym oburzeniem.
Otóż oświadczam, iż zdaję sobie z tego sprawę, że jestem "za młoda", aby pisać w ten sposób. Ale drodzy oburzeni, ja nie propaguję pieczenia niemowląt na ruszcie, ja tylko, bez ogródek piszę o seksie. Czynność ta, z punktu widzenia mojego kierunku studiów, jest niczym więcej, niż pocieraniem naskórka o naskórek. To prawda, erotyczne rekwizyty są dosyć odważnym literackim środkiem przekazu. Jednak mają moc poruszania komórek mózgowych. Seks to uniwersalny opiat literacki i póki co, nie zamierzam z niego rezygnować.
.
Większość historii opowiedziano mi przypadkiem, o niektóre pytałam a nawet prosiłam by mi opowiedziano, niektóre podsłuchałam. Zdarza się, choć nie często, że opisuję tzw. przekazy od moich bardzo bliskich znajomych, jednak wtedy zawsze, staram się upewnić co do faktów, by wykluczyć fantazję zwierzającej się osoby. Imiona są przypadkowe i zmienione.
Uważam, że wielki burdel, jaki uczynili niektórzy ludzie z życia, nie wymaga dekoracji. Toteż moje opowiadania i dialogi pełne "gówna" są. A jak "gówno" jest, to najważniejsze, by działała kanalizacja. Dlatego trzeba najpierw rozebrać rury kanalizacyjne. Tylko, że ja, nie byłabym w stanie oprzeć opowiadania, na jakimś pomyśle inżynieryjno-technicznym, bo nie mam o tym bladego pojęcia. Cóż mi zostało? Medycyna i człowiek. Dlatego otwieram zagangrenione kanały układu płciowego, moczowego i odbytniczego. I to już wszystko, na niczym więcej się nie znam, to i o niczym innym nie piszę. Chyba po prostu mam za mało wyobraźni... ;P
W momencie, w którym pojawia się pomysł, że to właśnie opiszę, czasami zaczynają się schody, bo nagle okazuje się, że na ten temat coś jeszcze nie wiem, bo żeby o czymkolwiek pisać, wypadałoby się na tym znać. Wtedy zbieram informacje, dopytuję znajomych, żeby się nie okazało, że jakieś głupoty popisałam straszne. Zdarza się, że opowiadanie mając już nawet swój tytuł, zostaje zawieszone na parę miesięcy, póki nie zdobędę wystarczającej wiedzy na jakiś temat. W blogu publikuję krótkie opowiadania i dialogi, to dla mnie trening, by nie tracić formy... :)
Tata zawsze pobudzał moją sportową ambicję, rano w niedzielę chodził na basen a ja gniłam w łóżku do południa i było mi wstyd.
.
Energia mnie roznosiła i w końcu wybrałam się z mamą, bo potrzebna była zgoda rodzica, do Piaseczna gdzie zapisałam się na treningi kicboxingu prowadzone przez Piotra Siegoczyńskiego. To było prawdziwe szaleństwo, rękawice i buty bokserskie, po prostu czad!
.
Pomimo, iż byłam najlepiej rozciągniętą kickboxerką w Warszawie, trener niestety wywalił mnie na zbity pysk, chyba już po miesiącu...
.
Mama protestowała ale Siegoczyński powiedział jej, że ja niestety nie mogę trenować w grupie swoich rówieśników, która w 98% składa się z młodych, kilkunastoletnich chłopców, którzy biorą udział w zawodach, osiągają wyniki, bo nie dam rady...
.
Piotr Siegoczyński doradził mojej mamie trenera Grzesia, bo on prowadził treningi kickboxingu dla grupy starszych mężczyzn, którą w większości stanowili tzw. dawni sportowcy ale nigdy nie zawodowcy. Ci panowie kiedyś gdzieś tam coś sobie trenowali, jako młodziki ale wybrali inną, niż sportową drogę kariery.
.
A więc zostali dziennikarzami, sędziami, prokuratorami, policjantami, wykładowcami, nauczycielami, piarowcami, bankowcami, fotografami, fotografikami... nawet dyrektor był, nie było tylko żadnego prezesa :) no i postanowili, tak jak ja, iść sobie na salę gimnastyczną. Pomimo iż nasza grupa "sportowo" już nie istnieje, nadal pielęgnujemy przyjaźń.
.
*uwaga: starszy mężczyzna to dobiegający do trzydziestki, czy tam czterdziestki ale byli i starsi tacy po pięćdziesiątce
.
Moi koledzy z kickboxingu, po ciężkiej i stresującej pracy a potem dodatkowo po wysłuchaniu jeszcze w domu utyskiwań swoich żon oczywiście, przychodzili sobie poćwiczyć oraz co najważniejsze wyluzować.
.
I takie były właśnie nasze treningi dla niezaawansowanych, pełny luz, jednak kto chciał to trenował.
.
Zdarzało się, że przychodziły dziewczyny, ale w kickboxingu to raczej ewenement więc zazwyczaj było nas najwyżej kilka na sali, zostawały te najbardziej wytrwałe. Niektórzy z kolegów przyprowadzali ze sobą swoich synów, a to dodatkowo wprowadzało do naszej grupy rodzinną atmosferę.
.
Trenowałam więc z takimi już troszkę "podtatusiowatymi zgredzikami". Bywało ciężko, bo "zgredziki" dokuczali młodym. Do czasu oczywiście, bo kiedy jeden z drugim drapał się jeszcze po tyłku, zabierając do ćwiczeń, to my, dziewczyny, pompowałyśmy już dwadzieścia razy, a przy rozciąganiu to "podtatusiałe zgredziki" to już całkiem wymiękali.
.
Grześ był nie tylko dobrym trenerem ale wspaniałym człowiekiem. Co prawda kickboxing traktowałam jako zabawę. Ale przy okazji, tylko i wyłącznie dzięki trenerowi, udało mi się osiągnąć jako taki poziom aby zdać egzamin na 4 st szkoleniowy i dostać Dyplom Polskiego Związku Kickboxingu. Notabene egzamin zdawałam u Piotra Siegoczyńskiego, tego właśnie trenera, który wcześniej patrzył z politowaniem na mnie i syczał złośliwie mówiąc mojej mamie: "Skoro znudził się pani córce balet i salsa jej nie wystarcza to może nie koniecznie od razu kickboxing, może wystarczy pobiegać".
.
Piotr Siegoczyński nie ma pojęcia o balecie i o tym, że sztuka baletu jest o niebo trudniejsza od kickboxingu, ale niech myśli że ma rację...:)
.
Kickboxing był dla mnie wygłupem, bo tylko i wyłącznie ruchową czadową zabawą. Jednak, można tak nazwać, że niechcący stałam się też kickboxerką :) z dyplomem, który wisi na ścianie w moim pokoju, przy czym nigdy nawet nie próbowałam full contactu tylko semi i light.
.
Chociaż lwia część obozów sportowych jest tylko z nazwy, do dziś wspominam obozy z Grzesiem, gen geiko z Tomalą, Manią i Orysiakiem i co najważniejsze niezapomnianym Sańkiem czyli Saniewskim, wytrwałam nawet jeden obóz przetrwania z Jackiem Pałkiewiczem ale zdecydowanie nie jestem stworzona do trwania w trudnych warunkach, bo uwielbiam wannę z pianą i wygodne łóżko z pachnącą pościelą...
W każdej szkole miałam luzik majonezik, bez zbędnego zakuwania wieczorami dlatego mogłam każdego dnia wyskoczyć na parkiet lub salę gimnastyczną.
.
Niestety nie chodziłam do „normalnej” szkoły średniej. Co podobno widać, słychać i czuć. Jestem rok do przodu, czyli moi rówieśnicy są o rok niżej. Mam mniej zakutej wiedzy encyklopedycznej niż inni, bo uczyłam się programem IBO, kładziono większy nacisk na zagadnienia praktyczne, podstawą były doświadczenia, które sama musiałam przeprowadzić, opisać i stworzyć ich dokumentację. Często korzystałam tylko z tekstów źródłowych, czytałam zdecydowanie mniej lektur a i tak nie „przerabialiśmy” ich w całości, tylko wybrane zagadnienia, musiałam za to bardziej twórczo do nich się odnosić i często reżyserować na ich podstawie przedstawienia teatralne.
.
Obowiązywało mnie zaliczenie wielu nietypowych przedmiotów. Na "teorii wiedzy”, uczyłam się krytycznego stosunku do źródeł wiedzy oraz metod naukowego dowodzenia w różnych dziedzinach nauki. Zaliczeniem był esej z teorii wiedzy na wybrany przeze mnie temat (z listy tematów IBO) i przygotowanie prezentacji, która polegała na ujęciu jakiegoś problemu z życia codziennego w postaci problemu naukowego.
.
Dużo wysublimowanej wiedzy wyniosłam z socjotechniki, którą to nazywaliśmy, nauką diabelskich sztuczek. Uczyłam się, jak poprzez proces eliminacji, posługiwać się trafnymi domysłami, w jaki sposób niezwykle czy tam nadzwyczajnie wyostrzyć spostrzegawczość. Nauczono mnie również jak, gdy nie ma możliwości dedukcji, posługiwać się wnioskowaniem indukcyjnym oraz różnych diabelskich sposobów uruchomienia podświadomej logiki, kiedy nie ma mowy o logice. Odbyłam praktykę w czasie której stawiano mnie w różnych dziwnych i skomplikowanych sytuacjach, zmuszając do szybkiego reagowania po rozpoznaniu sytuacji, czyli: opanuj się lub tym razem nie lekceważ faktów, to jest na pewno nierzeczywistość lub to są rzeczy realne, choć sytuacja robi wrażenie zwariowanej.
.
Dopuszczeniem do Dyplomu IB był tzw extended essay czyli moja pierwsza w życiu minipraca badawcza z dowolnej dziedziny i na dowolny temat.
.
.
Moim ambasadorem zawsze był tata. Tato, chociaż wiem, że tego nie przeczytasz, bo nie masz adresu do mojego bloga i całe szczęście :), wielkie uznanie należy się właśnie Tobie. Bo ja nigdy nie miałam, aż tak wysokich aspiracji ale Ty tato zagrzewałeś mnie zawsze do walki. Nigdy nie wierzyłam, że zrezygnuję z tańca na rzecz nauki. Ty wiedziałeś, że rozsądek zwycięży. Nadal chyba nie wierzę, że kiedykolwiek Ci dorównam, ale nawet jeśli nigdy nie będę taka jak Ty, będę szczęśliwa, bo mam wspaniałego ojca. I wiedz, że ja, jestem Twoim sukcesem, bo miałam to szczęście, że pierwsze kroki medyczne stawiałam z Twoim wsparciem i co najcenniejsze, z Twoją wiarą w mój sukces.
.
Mama wprowadziła w domu szwedzkie zasady. Pamiętasz? Dziecko nie wie, co to brak, bo na starcie otrzymuje wszystko gotowe.
.
Ale Ty tato, pogroziłeś mi ręką wychowawcy, przestałeś spełniać moje zachcianki, tolerować fochy, zacząłeś wymagać. Postawiłeś przede mną płotek, na który zaczęłam się wspinać. Moje życie nabrało smaku.
.
Gdyby nie Ty, pewnie tkwiłabym jak każda inna Szwedka, w bezruchu i bezczynności, w poczuciu nudy i przygnębienia. Nie odkryłabym, że smak życia polega na dążeniu do celu, że zdobywanie rzeczy jest bardziej podniecające od ich posiadania, już gotowych, podanych na srebrnej tacy.
.
Ty zawsze, stawiałeś przede mną przeszkody i spokojnie czekałeś...
Wystarczyło dmuchnąć i fruwałam. Pyłkiem byłam i nic nie tyłam. Z powodu drastycznie niskiej wagi ciała, zalecono mi wykonywanie ćwiczeń fizycznych.
Nie wiem czy to taka moda, że małe dziewczynki wysyła się na balet? Pomimo, iż moja mama traktowała balet tylko jak zajęcia ruchowe i nigdy nie wiązała mojej przyszłości z tańcem, ja złapałam bakcyla.
Myślę jednak, że balet nie tylko kształcił moje ciało ale też rozwinął moją wrażliwość artystyczną, zamiłowanie do teatralnych zachowań, wykształcił u mnie profesjonalne zachowania typowo sceniczne ale co najważniejsze, nauczył mnie dyscypliny przez duże D.
Ja to czasami się nawet wstydzę do tego przyznać, że już jako dziecko tańczyłam w balecie, bo jak ktoś na mnie teraz spojrzy, jak mi się czasem trochę przytyje, to nie jestem już Pyłkiem. Moje biodra prawie 93 cm, wzrost 176 cm i bywa, że nawet 58 kg żywej wagi to się ze mnie nabija:
"Pyłek! Ty i baletnica? ha ha ha".
Nie ukończyłam SB. Niestety musiałam przerwać wieloletnią naukę baletu z powodu bulimii. Potem jeszcze kilka razy próbowałam zdać eksterta, ale też nie wyszło.
Po rezygnacji a tak naprawdę po całkowitej kapitulacji, rok ćwiczyłam w szkole tańca na Mokotowskiej i w końcu trafiłam do Salsa Libre. Tańczyłam tam ponad dwa lata.
To było wtedy, kiedy Mistrz Marek Domański tułał się jeszcze z radiomagnetofonem w ręku, po wynajętych salkach a więc był to Garnizonowy Klub Wojskowy w Alejach Niepodległości, Klub Sportowy na Nowowiejskiej, czy Dom Kultury na Ursynowie, no i oczywiście to było jeszcze wtedy kiedy Klaudia, wieszała się zawsze mu na szyi, żeby zamanifestować "mój ci on", ale ona miała rację, chłopa trzeba pilnować, szczególnie jak w koło jest masa tancerek, które biodrami rozpalają męskie zmysły. No i go upilnowała i dzisiaj są już małżeństwem, mają ślicznego synka a i Salsa Libre ma w końcu swój dom.
Marek! Jesteś i zawsze będziesz moim Mistrzem!
Dyplom zrobiłam w ZASP.To wszystko było możliwe tylko i wyłącznie dzięki mojej najwspanialszej mamie, która woziła mnie na tańce samochodem i czekała stojąc po korytarzach. Dosłownie stała, nie poszła nigdy usiąść do kawiarni czy samochodu, żeby na mnie czekać sobie wygodnie...
Tak właśnie było. Mama stała i czekała zawsze pod salą na mnie, bo czasem w czasie ćwiczeń robiło mi się słabo, albo dostawałam mdłości i ona zawsze była w pogotowiu.
Kocham Cię mamo...
Taniec to ciężka, wyczerpująca praca, to praca nie tylko mięśni ale i umysłu, i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej, przeżyłam to.
Dwanaście lat na parkiecie to kawał czasu, więc niełatwo mi było rozstać się z tańcem. Pierwsza liceum to było jeszcze miotanie się pomiędzy. Druga liceum to jeszcze leczenie się z nałogu. W maturalnej klasie już nie tańczyłam. Porzuciłam przyjemność, jaką dawał taniec dla swojej pasji, bo nie dało się pogodzić...
Moje dotychczasowe życiowe osiągnięcia to Dyplom Zawodowego Tancerza ZASP, International Baccalaureate Diploma, Stypendium Newcastle Project, Medycyna i już po stażu ale jeszcze w poszukiwaniu rezydentury.