Specjaliści od nauk społecznych, psycholodzy, fizjolodzy i życie dowodzą, że związek matki z dzieckiem jest bez porównania silniejszy, niż ojca. Sprawa jasna, bo ciąża, poród, karmienie. Tyle się na tę więź składa. Co innego ojciec. Czasami odchodzi zanim dziecko zdoła go rozpoznać…
„Ot, ta męska natura!”.
Ja chociaż próbuje być dobrym dziadkiem. Za późno? Ojcostwo spieprzyłem. Były chwile, w których myślałem: „Nie wierzę, że to moja praca, za dobrze się bawię”. Lubicie fizykę? Mechanikę? A może technikę uzbrojenia? Albo mechanikę uderzenia i wytrzymałość materiałów, to jest dopiero czad! Bo my czuliśmy się, z kolegami, jak ferajna dzieciaków, która urządziła sobie imprezkę, w domku na drzewie. Oczywiście były też, przewody doktorskie i habilitacje, ale nas to aż tak nie kręciło, te nasze tytuły naukowe, najważniejsze były te długie, podniecające noce, spędzone w laboratoriach.
Myślałem, że dobrze robię. Żyłem zawsze w zgodzie z rotą ślubowania doktora:
„Nie dla pospolitej korzyści ani próżnej chwały”.
Nie czerpałem korzyści ze swojego stanowiska. Tylko jeden raz, kupiłem deski, od ojca mojego studenta, ale zapłaciłem. Ciężkie czasy były, komuna. Pensję miałem marną, ale kiedy zaczęli mi płacić za moje patenty, wybudowałem dom, kupiłem mieszkanie córce.
Czasami próbowałem być też ojcem, ale gdybyście zapytali mojej żony, to szło mi beznadziejnie, bo popełniałem same błędy i to wszystko moja wina. Co? To, że córka zaszła w ciążę, na drugim roku studiów. To, że ze swoim wykładowcą i nawet to, że on, ojciec jej dziecka, z nią się nie ożenił, bo miał już swoją rodzinę, to też moja wina. I gdyby nie fakt, że ten mężczyzna potem, „załatwił” mojej córce pracę nauczycielki języka polskiego, w elitarnym liceum ogólnokształcącym, to byłaby na bezrobotnym i to też, byłaby moja wina. Podobno za dużo jest humanistów na rynku pracy, ale dzięki Bogu, to już nie moja wina, bo ja skończyłem Politechnikę.
Próbowałem być ojcem. Jak to śmiesznie brzmi, prawda?
Próby i błędy, to metoda prób i błędów. Myliłem się, myślałem, że moja praca naukowa jest ważniejsza od rodziny. Czyż to nie pokonani przez Filipa Grecy, napisali na pomniku przegranej bitwy pod Cheroneą: "Tylko bogowie się nie mylą"?
Żona nazywa mnie tchórzem, który nawet nie potrafi się przyznać do tego, że jej i własnemu dziecku spieprzył życie, bo interesowały mnie tylko moje wynalazki. No i dobrze, jestem tchórzem, bo już zwykłe przyznanie się do błędu, wymaga pewnej odwagi, a nawet elastyczności umysłu i pewności, że nie zmniejszy to naszej wartości. Nie ma zbyt wielu ludzi, o takich cechach, a mężczyzn to chyba w ogóle.
Moja żona uważa, że nasz wnuk, to już prawdziwa klęska i to też moja wina, bo z czystego obowiązku, to ja powinienem zastępować mu ojca.
Córka i wnuk to moja klęska? Nigdy się nie przyznałem, to nie poniosłem klęski. Nawet Napoleon powtarzał, że klęską, jest dopiero przyznanie się do klęski i przez trzy ostatnie lata swej niezwykłej kariery, odrzucał jedną po drugiej z możliwości, jakie przed nim leżały, by skończyć nieco chwalebniej, niż jako hodowca kur. Nie wiem , czy to ja sam, czy moja praca naukowa wywiodła mnie na manowce.
Na manowce, czyli tyle i tylko tyle, że nigdy nie było mnie w domu. Moja żona mówi, że nigdy nie było mnie w domu, kiedy byłem potrzebny a ona to przynajmniej ma dobre serce, bo dwa miesiące temu, przyjęła wnuka pod nasz dach. Córka wykopała go za drzwi, bo w czasie imprezy, wnuk wyrzucił z balkonu, z piątego piętra, jej dwa koty.
Ale ja wczoraj zapłaciłem, za niego czterysta złotych, za taksówkę, bo kierowca zapytał, czy zapłacę, czy ma go zawieźć na Policję. Ale pieniądze, to już nie jest moje dobre serce. Pieniądze zarobione uczciwie, bo ja nigdy nawet żony nie oszukałem. No, może tylko okłamywałem ją, że wodę do picia przynoszę ze studni oligoceńskiej, a kiedy jej nie było, nalewałem do baniaków z naszego kranu. Chyba musiałbym być idiotą, żeby jej nieść wodę na kawę, pięć kilometrów, podczas gdy, za własne ujęcie wody, pompę, filtry, zapłaciłem majątek.
Moja żona zawsze dużo mówi, ale tylko mówi, ostatnio jakby mniej. Po wylewie krwi do mózgu, mam małe kłopoty z mową i przestałem się, w ogóle do niej odzywać. Przynajmniej jest trochę ciszy na czytanie książek. Próbowała nawet sprowadzać do domu logopedę, ale nie reagowałem. Tak mi dobrze, w ciszy, a że ona cierpi, bo nie ma się z kim kłócić, to już nie mój problem. Wypadkowi uległem na wojskowym poligonie doświadczalnym, w czasie zderzenia dwóch wojskowych gazików. Czasami jeździłem na techniczną konsultację. Nie wiem jak mogło dojść do tego zderzenia i jak na wielkim polu te dwa samochody mogły się zderzyć, ale podobno w wojsku dużo piją, ze stresu.
Już mam spokój, emeryturę, żona gada już tylko czasami pod nosem: „A nie mówiłam!?”. Mówiła. Mówiła, żebym po wypadku, poleżał w szpitalu, zrobił badania, a ja nie chciałem. Po kilku miesiącach dostałem wylewu. Ona mówi, że dlatego, że jej nie posłuchałem, ale diabli wiedzą, czy gdybym zrobił te badania, też wylewu by nie było.
Kiedyś zobaczyłem w TV reklamę. Dostałem gęsiej skórki... Czułem, jakbym widział mojego wnuka. Przecież słyszę, co gadają mi za plecami, że ten łobuz, mój wnuk, to profesorem, jak dziadek, to już nigdy nie będzie.
Może nigdy nie miałem fantazji, może spieprzyłem im życie ale zostawię mojej rodzinie pieniądze. Jeszcze im źle? Nawet po mojej śmierci, będą brali kasę, za moje wynalazki. I to nie są małe pieniądze, bo takie, że im wszystkim, na dobre życie i na zabawę wystarczy... Czasami to nawet się do siebie uśmiecham i zastanawiam nad tym, jak wielkiej fantazji, użyje mój wnuk, pozbywając się mojego domu. Mieszkam w pięknym miejscu, tylko pozazdrościć, peryferie wielkiego miasta i ten las... Co zrobi mój wnuk? Puści z dymem...? Przegra w karty czy raczej sprzeda i wyda wszystko potem na dziwki?
Agatko.....czytalas "Dobrego" Łysiaka czy też obmysliłas plan na podstawie reklamy ALIANZA
OdpowiedzUsuńCzytałam. Nie ma żadnego związku drogi A. Szczegóły znam z przekazu, bohatera osobiście, bo jest znajomym rodziców. Najbardziej zaskoczyło mnie w nim to, że jako profesor, stanowczo odmówił "uczenia się" z logopedą. Wnuka również znam, mój rówieśnik, choć bez utrzymywania kontaktów a więcej z opowiadań i wiedziałam, że jest obdarzony specyficzną fantazją ale kiedy dowiedziałam się o wyrzuconych kotach, postanowiłam o tym napisać. Potrzebowałam tytułu i przypomniałam sobie wtedy tę reklamę.
OdpowiedzUsuń